SYBERYJSKA ODYSEJA


W dniach od 26 lipca do 9 sierpnia br. Polonijny Klub Podróżnika zorganizował „Syberyjską Odyseję”. Była to pielgrzymka śladami Łagierników. Pilotem wyprawy i autorem jej programu był znany podróżnik Jerzy Majcherczyk, który opowiedział „Białemu Orłowi” niezwykłą historię, kryjącą się za podjęciem decyzji o organizacji tej podróży.

„Biały Orzeł”: Na przełomie lipca i sierpnia tego roku stanął Pan na czele dwutygodniowej wyprawy na Syberię. Moskwa, Krasnojarsk, Irkuck, Bajkał, Kołyma – program wygląda niezwykle ciekawie...

Jerzy Majcherczyk: Ta wycieczka na Syberię to nie jest jednak zwykły wyjazd. Tu nie chodzi o to, żeby zarobić pieniądze. Ta podróż ma mocne podłoże duchowe, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Ja byłem na Syberii już kilka razy, co najmniej cztery. Pierwszy raz zaraz po upadku Związku Radzieckiego w 1994 roku i pamiętam, że wszędzie na tej Syberii spotykałem Polaków, mówiących lub słabo mówiących po polsku. Za każdym razem, szczególnie w Irkucku, przebywałem z Polakami i to wszystko bardzo zbliżyło Syberię do mnie (mimo iż jestem znany raczej z podróży do Ameryki Południowej), zwłaszcza że mamy tam swoją przeszłość, związaną ze zsyłkami powstańców listopadowych czy styczniowych, całą elitę Polski, w zasadzie 80 procent Syberii zostało odkryte i zbadane przez polskich zesłańców. Doszedłem do przekonania, że na Syberii mieszka około 30-40 mln ludzi, z czego przynajmniej połowa, moim zdaniem, ma polskie korzenie.

Kiedy był Pan na Syberii po raz ostatni?

W 2009 roku. Płynęliśmy wraz z grupą rzeką Leną – piękną, długą syberyjską rzeką, która swój początek ma niedaleko jeziora Bajkał. I tam się właśnie wydarzyło coś takiego, co jest tą moją motywacją do tej obecnej wyprawy. Otóż, po całym dniu wiosłowania i różnych przeżyć, rozbiliśmy obóz na prawej stronie rzeki Leny, na trawiastym, ale suchym terenie. Obok był wysoki wał, takie strome wzgórze i gdy już rozbiliśmy obóz, to próbowałem tam wejść, żeby zobaczyć, co jest za nim. Nie udało mi się to i wróciłem. Gdy zasnąłem w nocy, miałem niezwykły sen. Śniło mi się, że idą do mnie jakieś tłumy ludzi, wyglądające jak szkielety, w łachmanach z wyciągniętymi rękami, coś szepczą i zaczynają się do mnie zbliżać, zaczynają mnie dotykać, drapać palcami. Te twarze nie były jakieś złe, raczej takie błagające, ale zarazem straszne – kościotrupy, w których są oczy. Doskonale to do dzisiaj pamiętam. Po chwili tego snu czuję, że te mary mnie ciągną do tej ziemi, czuję ból na swojej skórze. Po jakimś czasie obudziłem się zlany potem, zapalam latarkę i widzę, że mam potarganą koszulkę, a na skórze podrapania od paznokci. Na kocu znalazłem też mój pęknięty łańcuszek, ale bez wisiorka Matki Boskiej Częstochowskiej. Szukałem go do rana, ale nie znalazłem nigdy.

Jak rozumiem, to właśnie ten sen był tym decydującym bodźcem do organizacji najbliższej wyprawy?

To jest pierwsza część tej historii. To był tak szokujący sen, że nie mogłem na początku w ogóle zrozumieć, o co chodzi. Kilka dni później, gdy byliśmy w drodze powrotnej w Moskwie, koło naszego hotelu, jakieś 5 minut od Kremla, znaleźliśmy Muzeum Łagrów, Gułagów – prywatne zupełnie muzeum. Poszliśmy go zwiedzić i tam dokonałem pierwszego odkrycia. Polegało ono na tym, że z map odczytałem, że dokładnie za tym wałem, gdzie spaliśmy, były resztki jakiegoś łagru. I to uświadomiło mi, że prawdopodobnie spaliśmy na jakimś cmentarzysku, nie wiedząc o tym. Ale to nie koniec historii. Kilka tygodni później przypadkowo spotkałem się z zaprzyjaźnionym księdzem proboszczem i opowiedziałem mu tę całą historię. On wtedy mówi do mnie: „Nie wiem Jurek, czy wiesz, ale duża część mojej rodziny zginęła na Syberii, w zasadzie na Kołymie. Ty musisz zrealizować wyprawę na Kołymę, bo tym ludziom, którzy tam zginęli, prawdopodobnie nikt nigdy nie zrobił mszy świętej”. Ocenia się, że przy samej budowie traktu kołymskiego, który ma 2 tysiące kilometrów, zginęło 800 tysięcy ludzi, w większości Polacy. A gdy ktoś padał z wycieńczenia albo go przywalił kamień, to był zakopywany jako budulec tej trasy.

Czyli najważniejszą częścią Pana wyprawy na Syberię będzie ta właśnie „duchowa przysługa”...

Będziemy jechać 360 kilometrów w każdą stronę do tego łagru dnieprowskiego, zatrzymywać się i robić msze, czyli dać tym ofiarom to, czego potrzebują. A zostało to przekazane mnie – nie wiem dlaczego, ale tak się stało. Po tej właśnie rozmowie z księdzem proboszczem w zasadzie zrozumiałem tę misję, to wyzwanie i postanowiłem rozpocząć przygotowania. Za pierwszym razem chętnych było 27 osób, ale w 2014 roku Rosjanie zaatakowali Ukrainę, zajmując Krym. Musieliśmy więc czekać i w tej chwili podejmujemy drugą próbę. Bardzo chciałbym, aby pojechali z nami nie tylko księża, ale też Sybiracy.




Copyright by CIVILIZATION AND MEDIA ART FESTIVAL MEDIATRAVEL